Skip to content

Malaria w Polsce? To możliwe. W sumie, to już mogłaby u nas być, bo warunki dla jej rozwoju są odpowiednie. Powrót tej choroby – mieliśmy ją przez kilkaset lat, do początku lat 50. XX wieku – mogą przyspieszyć zmiany klimatu.

„Egzotyczna choroba może zaatakować Polskę!” – alarmował 11 lat temu popularny portal internetowy. Co jakiś czas w mediach możemy wyczytać ostrzeżenia przed malarią. Najczęściej pisze i mówi się o tym w kontekście zmian klimatycznych, które również coraz dotkliwiej zaczynają dotykać nasz kraj.

Ale, jak dotąd, nie mieliśmy do czynienia z epidemią tej choroby. Czy więc rzeczywiście Polska stoi przed widmem malarii z powodu postępującego ocieplenia klimatu? A może to jedynie medialne podgrzewania atmosfery obliczone na „klikalność”?

„Powrót malarii jest możliwy. I nie potrzebujemy do tego wcale globalnego ocieplenia, choć może być ono procesem sprzyjającym powrotowi tej choroby w Polsce”

– mówi OKO.press dr hab. n. med. Elżbieta Gołąb z Narodowego Instytutu Zdrowia – Państwowego Instytutu Higieny.

Pozostaje jednak kilka istotnych „ale”, które sprawiają, że  jeszcze  się u nas nie odrodziła.

Malaria w Polsce już była

Malaria to choroba pasożytnicza wywoływana przez jednokomórkowego pierwotniaka z rodzaju Plasmodium. Znamy ok. 120 gatunków tego pasożyta, ale tylko pięć z nich wywołuje u człowieka malarię:

  • zarodziec ruchliwy (Plasmodium vivax),
  • zarodziec pasmowy (Plasmodium malariae),
  • zarodziec sierpowaty (Plasmodium falciparum),
  • zarodziec owalny (Plasmodium ovale)
  • i zarodziec małpi (Plasmodium knowlesi).

Choroby na stałe nie ma już w Europie. Jest za to w Ameryce Środkowej i Południowej, gdzie najczęściej wywołuje ją Plasmodium vivax. A także w Azji i w Afryce – tam za zachorowania w zdecydowanej większość przypadków odpowiedzialny jest pierwotniak Plasmodium falciparum.

W Polsce malaria stale była obecna przynajmniej przez kilkaset lat (wywoływał ją Plasmodium vivax).

Pierwsze rodzime opisy „febry” pochodzą z XIV w. Do największej epidemii w całej historii Polski doszło tuż pod odzyskaniu niepodległości: w 1921 r. odnotowano blisko 53 tys. zachorowań na tę chorobę – zmarło 41 zarażonych.

Ostatecznie malarię w Polsce pokonano na przełomie lat 40. i 50. XX w., wybijając w wybranych miejscach Polski środkami chemicznymi (w tym niesławnym DDT) przenoszące zarodźca malarii komary.

W 1968 r. Światowa Organizacja Zdrowia uznała Polskę za kraj wolny od tej choroby. Dziś w Polsce mamy do czynienia tylko z zawleczeniami choroby – głównie przez turystów wracających do kraju z miejsc, gdzie malaria występuje endemicznie (średnio ok. 20 przypadków rocznie).

Ryzyko jest niewielkie, ale…

„Ryzyko pojawienia się malarii w Polsce na stałe jest obecnie znikome. Wynika to z tego, że w obecnie nie mamy rezerwuaru tej choroby, ponieważ pozbyliśmy się z naszego kraju pierwotniaka Plasmodium vivax” – mówi OKO.press dr hab. n. med. Rafał Gierczyński z Państwowego Zakładu Higieny, zastępca dyrektora ds. Bezpieczeństwa Epidemiologicznego i Środowiskowego oraz Kierownik Zakładu Bakteriologii i Zwalczania Skażeń Biologicznych.

„Jednak nie jest tak, że powinniśmy być całkowicie spokojni, ponieważ mamy wystarczające warunki klimatyczne, a lokalnie występujące u nas komary są zdolne do przenoszenia zarodźców” – dodaje.

Zastrzega jednak, że to nie oznacza, iż możemy lekceważyć pojedyncze przypadki malarii. „Nawet pojedynczy przypadek, jeśli nie zostanie w porę rozpoznany, może doprowadzić do rozprzestrzenienia się choroby” – mówi.

Trzeba trzymać rękę na pulsie

Dlatego w obecnej sytuacji  by Polska nadal była krajem bezpiecznym od malarii, kluczowa jest diagnostyka. By lekarze potrafili szybko rozpoznawać tę chorobę.

“Bardzo ważne jest, by nie zakładali, że na malarię może zachorować tylko osoba, która przyjechała z zagranicy, gdzie ta choroba występuje. A to dlatego, że w Europie zdarzają się przypadki wtórnych zakażeń, gdy lokalny komar przenosi Plasmodium z osoby chorej na zdrową” – mówi dr hab. n. med. Gierczyński.

Niektóre europejskie kraje mają gotowe procedury na takie sytuacje. W przypadku wykrycia choroby sprawdza się w promieniu 2 km, czy do zachorowań na malarię nie doszło u innych osób, które zgłaszają się w tym samym czasie do lekarzy z objawami grypopodobnymi, przypominającymi wczesne stadia zarażenia zarodźcem malarii. W Polsce nie mamy podobnych schematów postępowania.

„Dlatego, że w Europie mamy względnie niski udział rodzimych, tj. dotyczących osób, które nie wyjeżdżały za granicę, przypadków malarii. To tylko około 0,2 proc. przypadków malarii w Europie, których rocznie odnotowuje się około 6-7 tys.” – mówi dr hab. n. med. Gierczyński.

W Polsce zgłoszono w ostatnich dwóch latach 30 i 27 przypadków malarii. Jednak zmiany klimatyczne mogą w niedalekiej przyszłości znacząco zmienić sytuację.

„Z tego powodu powinniśmy również myśleć o adekwatnym zwiększaniu nadzoru epidemiologicznego nad tą chorobą” – dodaje naukowiec.

Im cieplej i wilgotniej, tym lepiej (dla malarii)

„Badania wskazują, że obecnie w Polsce może dojść do zarażenia człowieka malarią od czerwca do pierwszych dni września. Odpowiednie dla rozwoju komarów warunki środowiska występują w południowo-zachodniej Polsce gdzie ilość opadów wynosi powyżej 50 cm3/m kw., a temperatura przekracza 0 st. C w styczniu i 20 st. C w lipcu” – mówi OKO.press dr hab. n. med. Gołąb.

Dlatego czynnikiem związanym ze zmianą klimatu, który mógłby potencjalnie mieć wpływ na powrót i rozwój malarii w Polsce – pomimo tego, że klimat dla tej choroby w Polsce i tak już jest odpowiedni – jest wzrost opadów deszczu.

Są one jednym – obok częstszych ekstremów temperaturowych i susz, a także wzrostu częstotliwości i intensywności huraganów – najważniejszym skutkiem globalnego ocieplenia prognozowanym dla obszaru Europy Środkowo-Wschodniej w polskiej „Polityce ekologicznej państwa 2030”.

„Gdyby w przyszłości w Polsce pojawiło się ognisko malarii, które nie zostałoby w porę opanowane, to suma ocieplenia temperatury i wzrostu ilości opadów mogłaby prowadzić do ekspansji choroby i jej ponownego zadomowienia się jej w naszym kraju” – mówi dr hab. n. med. Gołąb.

„Total body pain”

„Pierwszym sygnałem nadciągającego ataku malarii jest wewnętrzny niepokój, który zaczynamy odczuwać nagle i bez wyraźnego powodu. […] Szybko, a czasem nagle, bez żadnych wyraźnych znaków ostrzegawczych, przychodzi atak. […] W sekundę robi się nam zimno, przeraźliwie, przeszywająco, upiornie zimno.

Zaczynamy dygotać, trząść się, szamotać. Od razu czujemy jednak, że nie jest to dygot, jaki znamy z wcześniejszych doświadczeń, ot, kiedy zmarzliśmy zimą na mrozie, lecz że są to miotające nami wibracje i konwulsje, które za chwilę rozerwą nas na strzępy” – ten plastyczny opis napadu malarycznego pochodzi z „Hebanu” Ryszarda Kapuścińskiego.

Dlatego malarię nazywano w Polsce zimnicą. Uczuciu zimna towarzyszy bardzo wysoka – sięgająca 40 st. C – gorączka. Dreszcze bywają tak silne, że nieraz uniemożliwiają badanie lekarskie.

Pojawiają się bóle kończyn, głowy, w okolicach krzyża i brzucha. O ich intensywności wiele mówi ich angielskie określenie: „total body pain”. Mogą pojawiać się majaki i utrata przytomności. Gdy gorączka zaczyna ustępować, chorzy zaczynają się obficie pocić – mówi się, że dosłownie są „skąpani w pocie”. Potem chory zasypia i budzi się z uczuciem pełnego ozdrowienia. Do następnego ataku, który może zdarzyć się za 24, 48 albo 72 godziny i który może zakończyć się śmiercią.

Symptomy choroby wywołanej przez Plasmodium falciparum mogą się różnić od typowych objawów, przypominając na początku np. udar mózgu. W 1 proc. przypadków malarii tropikalnej dochodzi do jej ciężkiej postaci, ze śpiączką i obrzękiem mózgu włącznie. Śmiertelność w przypadku dorosłych dochodzi tu do 20 proc. chorych, a kobiet w ciąży – nawet 50 proc.

Autor: Robert Jurszo

Źródło: https://oko.press/dlaczego-w-polsce-nie-ma-jeszcze-malarii/

Bezpośrednią inspiracją dla autora był raport opublikowany przez Koalicję Klimatyczną i HEAL Polska – „Wpływ zmiany klimatu na zdrowie”.