Skip to content

„Notujemy obecnie od 50 do 70 procent więcej przypadków zachorowań na choroby układu oddechowego niż w okresie przedpandemicznym” – mówi Tomasz Karauda, lekarz Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Norberta Barlickiego w Łodzi. „W wielu przypadkach przyczyniło się do tego zanieczyszczenie powietrza pochodzące ze spalania węgla i z transportu” – dodaje. O pomysłach, dzięki którym można zabezpieczyć się przed skutkami oddychania powietrzem złej jakości oraz o świadomości personelu medycznego dotyczącej smogu rozmawia Michał Kaźmierczak.

Michał Kaźmierczak: Panie doktorze, pracuje Pan w przychodni oraz dyżuruje na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, gdzie trafiają tzw. ostre przypadki. Można powiedzieć, że jest Pan na „pierwszej linii frontu”. Jak kształtuje się w obecnym sezonie liczba zachorowań na choroby układu oddechowego? Jakie choroby przeważają? Czy to prawda, że możemy mówić o tridemii?

Lek. Tomasz Karauda: W tym sezonie pierwszy raz od wielu lat w szpitalnych oddziałach wystąpiła konieczność dostawiania łóżek w powodu dużej liczby hospitalizacji. W przychodni, w której pracuję, również było więcej konsultacji. Wśród nich przeważały zachorowania na grypę, infekcje wirusami RSV (syncytialny wirus oddechowy, z ang. Respiratory Syncytial Virus) i COVID-19. Szczególnie dużo zachorowań występowało u dzieci i osób starszych. Szacuję, że w porównaniu do okresu sprzed pandemii koronawirusa liczba chorych w sezonie jesienno-zimowym, który notabene się jeszcze nie zakończył, jest wyższa o około 50 proc. W zjawisku tym można upatrywać różnych przyczyn. Jedna z teorii mówi, że podczas dwóch lat względnej izolacji spowodowanej licznymi lockdownami nie mieliśmy kontaktu z wieloma patogenami. System „DDM” czyli „Dezynfekcja, Dystans, Maseczki” z jednej strony skutecznie chronił, z drugiej zapobiegał „uaktualnieniu” naszego układu odpornościowego. W tym czasie urodziło się również sporo dzieci, które chronione przez rodziców nie miały kontaktu z wieloma chorobami. Gdy w tym sezonie zdjęliśmy wszystkie środki ochrony, okazało się, że jesteśmy bezbronni, a to sprawiło, że chorujemy częściej. Zobaczyliśmy nagle jak w soczewce, że liczba chorych gwałtownie wzrosła, co szczególnie widać na oddziałach i w przychodniach pediatrycznych oraz wśród osób starszych. Na wymienionych już chorobach niestety się nie kończy. Zdarza się, że dochodzi do komplikacji. Zwykła na pozór infekcja zaostrza chorobę przewlekłą układu oddechowego, np. astmę oskrzelową lub obturacyjną chorobę płuc. W innych przypadkach dochodzi do naruszenia kruchej równowagi u osób z rozpoznaną przewlekłą niewydolnością serca. Wówczas obserwujemy zaostrzenie objawów lub – w skrajnych przypadkach – cechy ostrego zespołu wieńcowego. To sprawia, że ci pacjenci również trafiają do szpitali z obrzękami obwodowymi, dusznością czy nietolerancją wysiłku. Gdybyśmy mieli większy oddział chorób płuc, pewnie zapełniłby się w całości. Ostatecznie chorzy trafiają na różne oddziały o profilu internistycznym lub kardiologicznym.

MK: Liczne badania mówią o powiązaniu jakości powietrza, którym oddychamy, z liczbą zachorowań na schorzenia układu oddechowego, układu krążenia czy nowotwory. Prace naukowców z Cambridge mówią o związku między jakością powietrza a zachorowaniami na COVID-19. Rodzime badania zespołu naukowców pod przewodnictwem dr Ewy Czarnobilskiej przeprowadzone na grupie 75 tys. dzieci potwierdziły, że jakość powietrza wpływa na ich zdrowie. Czy odsetek pacjentów ze schorzeniami, o których mówimy mógłby być niższy, gdyby Polacy oddychali powietrzem dobrej jakości?

TZ: Zdecydowanie tak. Mówiąc obrazowo, zanieczyszczenie powietrza można nazwać wytrychem otwierającym drzwi dla infekcji wirusowych i bakteryjnych naszego organizmu. Uszkadza ono nabłonek dróg oddechowych, dziurawi więc pierwszą linię obrony przed chorobami. W momencie, w którym wdychamy zanieczyszczone powietrze, zwiększa się ryzyko infekcji dróg oddechowych. W jaki sposób przekłada się to na statystyki zachorowań, ciężko oszacować. Pacjent eksponowany na zanieczyszczenie powietrza nie trafia do szpitala z opisem: „zatruty zanieczyszczonym powietrzem”. Nie da się tego więc ująć w liczbach, ale gołym okiem widać, że w tzw. okresie grzewczym, w miejscach i regionach, które są eksponowane na zanieczyszczenia powietrza, wzrasta liczba osób chorych i zgonów. Europejska Agencja Środowiska szacuje, że w Polsce z powodu oddychania powietrzem złej jakości umiera przedwcześnie około 50 tys. osób w ciągu roku. Instytucje europejskie wskazywały też, że spośród 50 miast o najgorszej jakości powietrza aż 36 znajduje się w Polsce. To są dane i statystyki, których nie możemy ignorować. Paradoksalnie, w chwili, gdy liczba zachorowań zaczyna rosnąć, Polki i Polacy dostają nieformalną zgodę na palenie w piecach wszystkim prócz opon, więc tak czynią. To przekłada się na choroby. Trzeba jednak pamiętać, że skutki często nie są od razu widoczne. Na początku – niemal natychmiastowo cierpią najsłabsi, czyli dzieci i osoby starsze, w drugiej kolejności osoby w sile wieku, które zmagają się z infekcjami. Jednak na tym zagrożenie się nie kończy, bo tak naprawdę skutki oddychania zanieczyszczonym powietrzem mogą być odczuwalne po kilkunastu lub kilkudziesięciu latach w postaci przewlekłych chorób układu oddechowego i układu krążenia, takich jak choroba śródmiąższowa płuc, niewydolność serca, schorzenia nowotworowe. To, czym palimy dziś w piecach, przełoży się na liczbę zachorowań za 20-30 lat. To, czym paliliśmy zaś kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu przekłada się na liczbę chorób przewlekłych dzisiaj i nie są to dane nastrajające optymizmem. Tak więc, odpowiadając jednym zdaniem – jakość powietrza ma duży wpływ na liczbę zachorowań, nie tylko tych, z którymi jako lekarze borykamy się dzisiaj, ale też na te, z którymi borykać będą nasi następcy w przyszłości. Skoro jesteśmy przy temacie jakości powietrza, pozwolę sobie jeszcze na dygresję. Nie jestem specjalistą, ale gołym okiem widać, że ciepło, które jest produkowane w domowych piecach, w przypadku starych budynków po prostu ucieka. Dane mówią, że 52 procent budynków mieszkalnych w kraju powinno zostać poddanych gruntownej termomodernizacji, bo ich ogrzewanie jest bardzo nieefektywne. Nie dość, że pali się w nich paliwem złej jakości, to jeszcze ciepło to ucieka.

MK: Panie doktorze, skoncentrowaliśmy się na ogrzewaniu domów jako źródle emisji szkodliwych substancji. Jednak mamy też innego „truciciela” – środki transportu, które spalają benzynę, ropę i gaz.

TK: Nie ma wątpliwości, że spaliny pochodzące z pojazdów: samochodów, samolotów oraz statków są czynnikiem zaostrzającym przebieg chorób, podobnie jak przydomowe piece. Badania podają, że transport generuje około 17 procent zanieczyszczeń powietrza. Nie sposób go więc pominąć. Europejskie aglomeracje starają się obniżyć wartość tej emisji, wprowadzając ograniczenia ruchu pojazdów niespełniających rygorystycznych norm Euro lub w ogóle nie wpuszczając pojazdów spalinowych do centrów miast, poza wyjątkami: dostawcami towarów i służbami miejskimi. Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Zmienia się również podejście ludzi w tej sprawie. Widać to np. w Warszawie, gdzie zamiast dojeżdżać wszędzie własnym pojazdem, który może utknąć w korkach, mieszkańcy korzystają z metra, tramwajów i rowerów. Uważam, że to jest świetna droga do uniknięcia wyjątkowo szkodliwej emisji trujących związków chemicznych pochodzących ze spalin samochodowych. Przed nami jednak nadal dużo pracy.

MK: Przejście od jazdy własnym samochodem do korzystania ze środków transportu zbiorowego i bezemisyjnego (rowery i pojazdy elektryczne), wymiana pieców, ocieplenie budynków, odejście od węgla jako źródła energii na rzecz odnawialnych źródeł energii. Lista tego, co powinniśmy zrobić, by chronić nasze powietrze, jest długa. Spełnienie dużej części tych warunków wymaga zmiany i nastawienia. Nie tylko na szczeblu rządowym, ale także w myśleniu każdej Polki i każdego Polaka. Czy widzi Pan jakieś sposoby, dzięki którym już teraz można radzić sobie ze smogiem?

TK: Przede wszystkim musimy zdawać sobie sprawę, że to, co wrzucamy obecnie do pieców, wpływa na jakość powietrza, a co za tym idzie na zdrowie nas samych i ludzi dookoła. Ciche przyzwolenie, którego udzielono Polkom i Polakom na palenie „czym się da” nie jest dobrym rozwiązaniem. Na bieżąco mogę też zalecić noszenie masek antysmogowych. Najważniejsza jednak wydaje mi się zmiana narracji rządu, który powinien zacząć mocniej inwestować w OZE oraz zmianę myślenia wśród rodaków.

MK: Jak Pan, jako lekarz, ocenia przygotowanie polskiej służby zdrowia do walki z zagrożeniem, którym jest smog?

TZ: Wciąż brakuje dyskusji i rozmów na ten temat. „Wróg” jest niewidzialny i wielu kolegów i koleżanek nie zwraca na niego uwagi. Służba zdrowia jest na pewno w pełni przygotowana do leczenia pacjentów, którzy cierpią na schorzenia związane z oddychaniem zanieczyszczonym powietrzem, ale nie zawsze wiemy, jak wesprzeć ich w unikaniu zagrożeń związanych ze smogiem. Bardzo ważne wydaje mi się przeciwdziałanie narażeniu na wdychanie zanieczyszczeń. Przychodnie oraz lekarze i lekarki powinni zostać wyposażeni w ulotki, broszury, plakaty mówiące o tym, jak radzić sobie ze smogiem, które mogliby przekazywać swoim pacjentom. Powinni także uczestniczyć w szkoleniach na ten temat. To jest wiedza, której środowisko medyczne bardzo potrzebuje, a jego świadomość na ten temat wciąż jest zbyt niska.

MK: Dziękuję za rozmowę.

Pełny wywiad do pobrania w pliku pdf dostępny jest TUTAJ.